Biegłam. Biegłam już bez postoju prowadzona przez Jacka - mojego przyjaciela, który okazał się jakimś mitycznym stworem. Satyrem. Za mną mój drugi przyjaciel, Ethan, walczył z jakimś potworem. Kolejnym potworem. Po jakimś czasie, półbóg (jak zaiste się nazwał) przybiegł do nas.
- Mogłeś mi wcześniej powiedzieć - mruknęłam.
- Wybacz - warknął.
Zdziwiłam się jego tonem, ale on po chwili uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Wybacz. Jestem zmęczony. Mam dość potworów.
Wtedy jak na zawołanie ni stąd ni zowąd pojawiła się wielka bestia. Miała ciało lwa, skrzydła nietoperza i ogon skorpiona.
- Cholerne potwory - powiedział Ethan odbiegając. - Cholerna mantikora.
- Szybciej! To już niedaleko! - popędził mnie Jack.
Biegliśmy, a mój przyjaciel dalej walczył z potworem. Po chwili dotarliśmy na wysokie wzgórze.
- Przejdź przez bramę! - zawołał i wskazał na przejście.
Pokręciłam głowa i zaczęłam czegoś szukać. Podniosłam z ziemi długi patyk i złamałam go na pół.
- Co robisz? - spytał satyr.
- Idę mu pomóc - oznajmiłam.
- To nie będzie potrzebne - odparła jakaś dziewczyna.
Odwróciłam się w jej stronę. Była wysoką blondynką i nie była sama. Za nią stało około ośmiu... Herosów?
- Annabeth - powiedział Jack. - Co ty tu robisz?
- Przyszłam na pomoc bratu - odrzekła i wskazała na Ethana.
Wtedy usłyszałam krzyk. Odwróciłam się. Chłopak leżał na ziemi i przyciskał dłoń do piersi. Wtedy zadziałałam impulsywnie. Pobiegłam w jego stronę i cisnęłam przełamanymi gałęziami w stwora. Mantikora - jak nazwał ją Ethan - odwróciła się. Warczała, a z jej pyska kapała biała piana. Zaczęła iść w moją stronę. Przeturlałam się do chłopaka i chwyciłam jego miecz.
- Co ty wyprawiasz?! - prawie krzyknął.
- Pomagam - uśmiechnęłam się do niego. Stanęłam na ugiętych nogach. Prawie klęczałam. Wtedy potwór znów zawrócił. Gdy był już dostatecznie blisko uderzyłam go z całym impetem pięścią w twarz. Mantikora cofnęła się o kilka kroków. Wtedy ja zaczęłam ciąć i dźgać. Ale nie zauważyłam jak ogon leci wprost na moje ramię. Nie krzyknęłam, tylko zaczęłam walczyć bardziej zacięto, aż stwór rozpadł się w pył. Opadłam na ziemię. Dyszałam. Pot spływał mi z czoła. Wzrok był coraz bardziej przymglony, a głosy oddalone.
- Szybko! Ratujcie ją! - to były ostatnie słowa jakie usłyszałam. Nie rozpoznałam głosu. Nie byłam do tego zdolna. Po króciutkiej wewnętrznej walce, pozwoliłam pochłonąć się ciemności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz